Wymyśliłam sobie, że ostatni post powinien być prawdziwym zwięczeniem, czymś niebanalnym, wisienką na torcie.
Niestety talentem kulinarnym nie grzeszę, tak więc wisienek nie miałabym nawet na czym układać. A planowanie bliżej nieokreślonego podsumowania tylko odraczało w czasie nasze pożegnanie.
Korzystając więc z chwili spokoju, zapewnionej wieczornym spacerem Carycy po klatce schodowej, chciałam Wam zwyczajnie i serdecznie podziękować: za wszystkie wspólne posty, komentarze, możliwość pisania dla Was i z Wami. Cieszę się, że i dla Was ważną i integralną częścią wpisu był tytuł. Muszę przyznać, iż miałam na tym punkcie lekką obsesję: bez odpowiedniego tytułu nie wyobrażałam sobie opublikowania posta. Najczęściej w nagłówkach gościla poezja, a zwłaszcza ta śpiewana.
Prowadzenie bloga "modowego" wbrew obiegowym opiniom, nie jest wcale rzeczą głupią, ani pustą. Dla mnie była to fantastyczna przygoda, która z pewnością pomogła mi w zrozumieniu mojego 'stylu'.
Nigdy jednak nie chciałam, aby blog z zabawy i przyjemności stał się dla mnie obowiązkiem. A trzeba przynać, że prowadzenie takiej formy 'pamiętnika' jest dosyć czaso- i pracochłonne (zwłaszcza kiedy jednostka wykazuje w tym temacie pewne tendencje perfekcjonistyczne).
Nie zamierzam kasować bloga, pozostawiam go do wglądu Waszego, jak i własnego.
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Tym razem jednak nie w sieci.
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Tym razem jednak nie w sieci.
Na sam koniec, obiecany i zapowiadany filmik.
Martyna pięknie ubierała, malowała i czesała. Maciek, zabawił się w człowieka orkiestrę i w pojedynkę nakręcił wszystko. Michał zagrał na gitarze lepiej niż Jose Gonzales, a przecudownych wnętrz użyczyła nam Pani Basia Kaszyńska.